czwartek, 29 marca 2007

ATLANTIQUE BALTIQUE 5°

Moja galeria portretów rozrasta się: rybak, oberżystka, benedyktyn, surfer, żandarm (ale nie z Saint-Tropez), złodziej... nie nie, pan z wypożyczalni rowerów, dróżniczka, mieszkanka Jury, dawny literat (listonosz), obecnie pasterz kóz, 2 starzy przyjaciele maratończycy (nadal przyjaciele, ale mniej maratończycy)...
PENN AR BED oznacza w języku bretońskim koniec (lub głowę) ziemi. To tym słowem zainspirowali się ustawodawcy, którzy nazwali ten departament FINISTERE, czyli "tam, gdzie kończy się ziemia".

W czwartek wieczorem, 29 marca, kiedy osiągnąłem najdalej oddalony od Poznania punkt na mojej trasie, pozwoliłem sobie na mały "rejs" po Mer d'Iroise w Ouessant.

Brest na zachodzie... "inny" mały poranek.
Ociekające chodniki bezsennej dzielnicy
Niepokojące sylwetki metalicznych ptaków, z mechanicznymi akcentami
Dziwne pomieszanie dziobów okrętowych i lin na nadbrzeżach zasnutych bladą mgłą

Odgadywana obecność, fastrygowana
Dialogi wymieniane szeptem między ludźmi i maszynami

Równowaga podtrzymywana przez marynarzy, bardziej ziemskich,
Nigdzie indziej taka, bez ojczyzny

Długie sito gęstej mgły

Zwiastowana przez mewy, hostessy z niebios,
Pojawia się Ouessant, urodzona przez fale
Jej rozdarte kontury są jak historia jej Ludzi, kochanków jej burz

Chłostany przez wichry, ląd się nie uskarża
Ugina się, ale się nie łamie, podobny do Kobiet stąd
O zgiętych kręgosłupach przez długie miesiące oczekiwania

Ich Mężczyźni ciężko pracują na szerokich wodach
Wrócą później... jeśli tak zechce ocean
Żony marynarzy mają za towarzystwo stado osłów
Doglądają kawałka ziemi, otoczonego kamiennym murem

Potem, kiedy słońce idzie na drugi koniec wyspy,
zamykają niebieskie okiennice swoich skromnych domostw
Zaklinając latarnię, by miała otwarte oczy na bezbożnika, który pozbawia je ich
ukochanych mężów

Ten wiersz powstał podczas mojej pierwszej podróży na tą wyspę.

poniedziałek, 19 marca 2007

Lothey (niedaleko Chateaulin)

Lothey (niedaleko Chateaulin), poniedziałek 19 marca 2007

Dzień dobry wszystkim,
Za kilka dni na stronie internetowej "coteacote" pojawi się streszczenie historii kanału z Nantes do Brest oraz osobiste przemyślenia zainspirowane dniami, podczas których kanał i ja, dotrzymywaliśmy sobie nawzajem towarzystwa.


Oto kilka nowin:

- Przez kilka dni robiłem polowanie na zbędne gramy. W ten sposób najpierw "podziękowałem" mojemu brezentowi oraz wybrałem lżejszy materac rankiem drugiego dnia wyprawy, a następnie wstąpiłem do apteki, żeby wytropić tam trochę próbek mydła, pasty do zębów i balsamu do ciała...
- Postanowiłem zostać systematycznym nadawcą listów do siebie (wysyłanych na adres przyjaciół z Maine et Loire) - przesyłam osobiste zapiski oraz ulotki, które mogą być użyteczne przy opracowywaniu mojego przyszłego reportażu. W ten sposób mam gwarancję, że będzie na mnie czekać poczta, kiedy wrócę za kilka miesięcy.
- Po tych kilku pierwszych dniach wędrówki mogę już zrobić bardzo eklektyczne tablo na bazie moich efemerycznych spotkań: żandarm, listonoszka, bibliotekarka, pani z mediateki (ona się rozpozna), anarchista, eremita, pani sprzedająca lawendę, sprzedawca sera, myśliwy, obstawiacz konnych wyścigów, malarz rzemieślnik, emeryt, wierzący, wytwórczyni sztućców do tuńczyka, mieszkaniec Jersey.
- Kiedy spytałem zakonnika z opactwa w Térnadeuc, ile kosztuje mnie nocleg oraz posiłek, ten odpowiedział, że to prezent od Dobrego Boga. Niestety nazajutrz przekonałem się, że schroniska dla młodzieży nie dostosowują swych cen do cen Najlepszego Pana!
- Korzystając z bardzo dobrych warunków klimatycznych, zafundowałem sobie kilka sesji opalania oraz noc pod chmurką.
- Idąc wzdłuż Jeziora Guerlédan, nie mogłem powstrzymać się od myśli o 18 śluzach i budkach im towarzyszących, które spoczęły pod wodą podczas budowy zapory wodno-elektrycznej. To uczucie towarzyszyło mi już wcześniej, w 2004 roku, kiedy szedłem wzdłuż Loary i sztucznego Jeziora Grangent z jego zaporą zbudowaną w celu zasilania centrali nuklearnej.
- Podarowałem sobie dzień odpoczynku w Carhaix, w mieście, w którym latem od piętnastu lat odbywa się festiwal starych pługów. Świadectw bardzo żywej kultury bretońskiej nie brakuje. A propos tego ostatniego, bardzo gorąco polecam przystanek w kawiarni-księgarni "Mod-all", pod numerem 15 na Placu des halles. Przyjęcie, humor, wybór herbat, muzyka, ciasteczka i książki zastępują alkohol. Wciąż a propos kultury bretońskiej, znaleźć można jeszcze w tym mieście: skate-park i pizzerię "La Scala". Ten dzień pozwolił mi też przetestować moją znajomość angielskiego, pod numerem 1 na ulicy docteur Menguy, "At the little english tea shop and bistro at the Bar du virage" (tel. 02 98 93 23 41)
- Wykorzystałem ten przystanek "na mieście", aby zapisać pierwsze zdjęcia na płycie CD. W ten sposób krok po kroku robię postępy w odkrywaniu możliwości techniki cyfrowej oraz jej rozległych talentów!

Oto echo moich pierwszych dni w roli piechura. Od dzisiejszego poniedziałkowego poranka pogoda radykalnie zmieniła humor, po pierwszych dziesięciu słonecznych dniach nastały gradowe ulewy. Zostało mi około 50 kilometrów do punktu nr 2 na mojej trasie, tzn. Douarnenez i Ocean Atlantycki. Jestem w kontakcie z moimi przyjaciółmi z grupy Krampouez Lipous i wiem, że powitanie zanosi się bardzo wystrzałowo.
Do następnych "Newsów"
Robert


tłum: Justyna Woroch

wtorek, 13 marca 2007









niedziela, 11 marca 2007

Peillac (Morbihan), niedziela w południe

Przy okazji wczorajszego i dzisiejszego odcinka trasy przemierzyłem region, który znam z racji tego, że pracowałem tutaj kilka lat wcześniej. W ten sposób przyjaźnie, drzemiące pod kołdrami codzienności i czasu, który biegnie zbyt szybko, obudziły się na mojej drodze. Miejsca i zakątki, które rzeka Vilaine, w tej chwili o podniesionym poziomie wód, stara się skryć przed moją pamięcią, ale jej się to nie udaje, bo wspomnienia powracają w tempie galopującego konia!
Ten wieczór spędzony w mediatece w Peillac powinien być zwieńczony jakimś ciągiem dalszym, bo zasługuje na to.
W tych pierwszych marcowych dniach słońce ogrzewa przyrodę, która jest trochę niemrawa po zimie, mimo wszystko nieśmiałej przecież.
Czwartek 8 marca, moje sześćdziesiąte urodziny, były obchodzone przy dźwiękach fanfar, w towarzystwie trzydziestki dzieci, które były radosne z powodu wagarów, jakie zafundowali im ich opiekunowie, Serge i Delphine. Było też 5 osłów, zadowolonych, że mogą podzielać radość tej wesołej kolonii!
Moje wyjście naznaczone było małymi gestami, czasem niemymi, które jednak powiedziały mi wiele rzeczy. Po tych kilku pierwszych dniach odnajdę "Panią Samotność", idąc wzdłuż kanału łączącego Nantes z Brestem przez kilka dni, zanim nastąpi spotkanie w Dournenez, które zapowiada się wyśmienicie, za dwa tygodnie nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego. Te wezbrane wody rzeki sprawiają mi trochę kłopotów z trasą...
Do zobaczenia! Dziękuję za Waszą "Obecność"

czwartek, 8 marca 2007

Koniec pierwszego dnia

Dobry wieczór,
jest koniec pierwszego dnia: poranek swietny, w towarzystwie dzieci i 5
oslów (6 razem ze mna !!), popoludnie troche trudniejsze z powodu dosc
dlugiego odcinka... ale wieczór z Przyjaciólmi powinien wszystko to
wynagrodzic. Do zobaczenia,
ROBERT

sobota, 3 marca 2007

Ponad granicami


To jest tytuł wystawy mojego przyjaciela malarza-plastyka Patrick’a Fennell’a, której wernisaż odbył się 13 lutego w tej samej sali w Domu Bretanii w Poznaniu, w której, w środę 14, wieczorem, przedstawiłem projekt mojej wędrówki „Od Atlantyku do Bałtyku”.

Trudno o lepsze tło dla tego spotkania pod znakiem wędrówki, niż ta wspaniała wystawa, wynik dziesięciu lat pieszej włóczęgi!

Cóż jest bardziej symbolicznego niż obecność, na tym wzruszającym i sympatycznym wieczorze pod znakiem przyjaźni, tego przyjaciela, który ze swoją żoną przyjechał z Bretanii, która 8 marca będzie punktem wyjścia mojej wędrówki czy też niż obecność moich licznych i wiernych przyjaciół z Wielkopolski, gdzie za kilka miesięcy zakończę moją wędrówkę?
Tak więc pod znakiem drogi i przyjaźni, w tej sali wypełnionej po brzegi, miałem wielki zaszczyt podnieść kurtynę nad moim projektem „Od Atlantyku do Bałtyku”.

Zaszczyt ten zawdzięczam Pani Marioli Samulskiej-Musiał, Dyrektorowi Domu Bretanii, która zechciała włączyć te dwa wydarzenia do programu, Pani Elżbiecie Sokołowskiej, odpowiedzialnej za dział kulturalny, która je zorganizowała i koordynowała i Pani Agnieszce Susickiej, bibliotekarce, która wykonała dużą pracę nad stroną internetową.

Chciałbym szczerze im podziękować i wyrazić moją wdzięczność. Chciałbym również pogratulować wszystkim osobom, które tak jak Marzena Dziadul i Piotr Rogaliński przyczyniły się do sukcesu tych dwóch wieczorów. Wieczorów naprawdę „ponad granicami”, gdzie sztuka, sport i przygoda złączyły swe kroki w idealnej harmonii i pod jedną flagą – flagą przyjaźni!
Bez wątpienia zabiorę ze sobą te bardzo wzruszające chwile „od Atlantyku do Bałtyku” i będą one dla mnie bardzo cenne, kiedy mój krok stanie się zbyt niepewny i zmęczony.
Jeszcze raz dziękuję!

20 lutego 2007-02-20

Dlaczego Francja i Polska

Ponieważ dzielę moje życie pomiędzy tymi dwoma krajami od blisko piętnastu lat.

W liczbach

Długość trasy w przybliżeniu: 6 000 kilometrów.

Francja: 2 500 km

Belgia: 100 km

Holandia: 600 km

Niemcy: 650 km (1. część)

Dania: 900 km

Niemcy: 650 km (2. część)

Polska: 600 km

Daty

Luty 2007 (do potwierdzenia): prezentacja projektu w Domu Bretanii
w Poznaniu.

Start: marzec 2007

Meta: wrzesień lub październik, może nawet później, przyjmując średnią dzienną od 25 do 30 kilometrów.

Co dalej

Podobnie, zwieńczeniem mojego projektu będzie prawdopodobnie wykład połączony z prezentacją multimedialną, oparty na reportażu fotograficznym.