niedziela, 11 marca 2007

Peillac (Morbihan), niedziela w południe

Przy okazji wczorajszego i dzisiejszego odcinka trasy przemierzyłem region, który znam z racji tego, że pracowałem tutaj kilka lat wcześniej. W ten sposób przyjaźnie, drzemiące pod kołdrami codzienności i czasu, który biegnie zbyt szybko, obudziły się na mojej drodze. Miejsca i zakątki, które rzeka Vilaine, w tej chwili o podniesionym poziomie wód, stara się skryć przed moją pamięcią, ale jej się to nie udaje, bo wspomnienia powracają w tempie galopującego konia!
Ten wieczór spędzony w mediatece w Peillac powinien być zwieńczony jakimś ciągiem dalszym, bo zasługuje na to.
W tych pierwszych marcowych dniach słońce ogrzewa przyrodę, która jest trochę niemrawa po zimie, mimo wszystko nieśmiałej przecież.
Czwartek 8 marca, moje sześćdziesiąte urodziny, były obchodzone przy dźwiękach fanfar, w towarzystwie trzydziestki dzieci, które były radosne z powodu wagarów, jakie zafundowali im ich opiekunowie, Serge i Delphine. Było też 5 osłów, zadowolonych, że mogą podzielać radość tej wesołej kolonii!
Moje wyjście naznaczone było małymi gestami, czasem niemymi, które jednak powiedziały mi wiele rzeczy. Po tych kilku pierwszych dniach odnajdę "Panią Samotność", idąc wzdłuż kanału łączącego Nantes z Brestem przez kilka dni, zanim nastąpi spotkanie w Dournenez, które zapowiada się wyśmienicie, za dwa tygodnie nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego. Te wezbrane wody rzeki sprawiają mi trochę kłopotów z trasą...
Do zobaczenia! Dziękuję za Waszą "Obecność"

Brak komentarzy: