Lothey (niedaleko Chateaulin)
Lothey (niedaleko Chateaulin), poniedziałek 19 marca 2007
Dzień dobry wszystkim,
Za kilka dni na stronie internetowej "coteacote" pojawi się streszczenie historii kanału z Nantes do Brest oraz osobiste przemyślenia zainspirowane dniami, podczas których kanał i ja, dotrzymywaliśmy sobie nawzajem towarzystwa.
Oto kilka nowin:
- Przez kilka dni robiłem polowanie na zbędne gramy. W ten sposób najpierw "podziękowałem" mojemu brezentowi oraz wybrałem lżejszy materac rankiem drugiego dnia wyprawy, a następnie wstąpiłem do apteki, żeby wytropić tam trochę próbek mydła, pasty do zębów i balsamu do ciała...
- Postanowiłem zostać systematycznym nadawcą listów do siebie (wysyłanych na adres przyjaciół z Maine et Loire) - przesyłam osobiste zapiski oraz ulotki, które mogą być użyteczne przy opracowywaniu mojego przyszłego reportażu. W ten sposób mam gwarancję, że będzie na mnie czekać poczta, kiedy wrócę za kilka miesięcy.
- Po tych kilku pierwszych dniach wędrówki mogę już zrobić bardzo eklektyczne tablo na bazie moich efemerycznych spotkań: żandarm, listonoszka, bibliotekarka, pani z mediateki (ona się rozpozna), anarchista, eremita, pani sprzedająca lawendę, sprzedawca sera, myśliwy, obstawiacz konnych wyścigów, malarz rzemieślnik, emeryt, wierzący, wytwórczyni sztućców do tuńczyka, mieszkaniec Jersey.
- Kiedy spytałem zakonnika z opactwa w Térnadeuc, ile kosztuje mnie nocleg oraz posiłek, ten odpowiedział, że to prezent od Dobrego Boga. Niestety nazajutrz przekonałem się, że schroniska dla młodzieży nie dostosowują swych cen do cen Najlepszego Pana!
- Korzystając z bardzo dobrych warunków klimatycznych, zafundowałem sobie kilka sesji opalania oraz noc pod chmurką.
- Idąc wzdłuż Jeziora Guerlédan, nie mogłem powstrzymać się od myśli o 18 śluzach i budkach im towarzyszących, które spoczęły pod wodą podczas budowy zapory wodno-elektrycznej. To uczucie towarzyszyło mi już wcześniej, w 2004 roku, kiedy szedłem wzdłuż Loary i sztucznego Jeziora Grangent z jego zaporą zbudowaną w celu zasilania centrali nuklearnej.
- Podarowałem sobie dzień odpoczynku w Carhaix, w mieście, w którym latem od piętnastu lat odbywa się festiwal starych pługów. Świadectw bardzo żywej kultury bretońskiej nie brakuje. A propos tego ostatniego, bardzo gorąco polecam przystanek w kawiarni-księgarni "Mod-all", pod numerem 15 na Placu des halles. Przyjęcie, humor, wybór herbat, muzyka, ciasteczka i książki zastępują alkohol. Wciąż a propos kultury bretońskiej, znaleźć można jeszcze w tym mieście: skate-park i pizzerię "La Scala". Ten dzień pozwolił mi też przetestować moją znajomość angielskiego, pod numerem 1 na ulicy docteur Menguy, "At the little english tea shop and bistro at the Bar du virage" (tel. 02 98 93 23 41)
- Wykorzystałem ten przystanek "na mieście", aby zapisać pierwsze zdjęcia na płycie CD. W ten sposób krok po kroku robię postępy w odkrywaniu możliwości techniki cyfrowej oraz jej rozległych talentów!
Oto echo moich pierwszych dni w roli piechura. Od dzisiejszego poniedziałkowego poranka pogoda radykalnie zmieniła humor, po pierwszych dziesięciu słonecznych dniach nastały gradowe ulewy. Zostało mi około 50 kilometrów do punktu nr 2 na mojej trasie, tzn. Douarnenez i Ocean Atlantycki. Jestem w kontakcie z moimi przyjaciółmi z grupy Krampouez Lipous i wiem, że powitanie zanosi się bardzo wystrzałowo.
Do następnych "Newsów"
Robert
tłum: Justyna Woroch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz